Relacja Marka

„Czy chce Pan zdobyć Śnieżkę na wózku?” – to pytanie znalazło się w jednym z maili otrzymanych od Fundacji Poza Horyzonty – Razem Na Szczyty, w ramach projektu Niepełnosprawni w górach, kiedy rozpaczliwie szukałem sposobu, aby oderwać się od telewizora i zmienić moje szare, nudne życie inwalidy.
Jasne, że chciałem, bardzo chciałem, w mojej sytuacji (czwarty rok na wózku) nawet nie śmiałem marzyć o tak karkołomnym wyczynie, rodem jak z literatury fantastycznej. Euforia i adrenalina zagłuszyły mój zdrowy rozsądek, nigdy nie byłem w Karkonoszach, nie zastanawiałem się ani jak tam dotrzeć, ani w jaki sposób znaleźć się na szczycie Śnieżki, po prostu chciałem tam być.
Nie wszyscy są świadomi, że moja droga na szczyt rozpoczęła się już w piątek wieczorem. Dostanie się do pociągu na wózku to nie lada wyzwanie! Po ponad dwunastu godzinach podróży, wraz z towarzyszącą mi rodziną, dotarłem 6 lipca 2013 do Jeleniej Góry. Podróż była koszmarna, ciasno, duszno, niedostosowane wagony, a także uprzejmi pracownicy PKP, którzy chcieli pomóc, jednak nie wiedzieli – jak. Nie to jednak było ważne, istotne było tylko to, że gonię marzenia, a w jaki sposób, kto by się tym przejmował?
Tomek Szwajda-Gad był pierwszym spotkanym wolontariuszem, zawiózł nas na miejsce zbiórki pod stacją wyciągu krzesełkowego na Kopę w Karpaczu.
Przywitanie i zapoznanie się z całą grupą wolontariuszy i uczestników zajęło dobrych kilka minut, było to, bagatela, ponad 50 osób.
Wszyscy uśmiechnięci, życzliwi, każdy wita się jak ze starym znajomym, czuć było tę pozytywną energię od każdego, wiedziałem, że dobrze trafiłem, że w razie potrzeby mogę liczyć na ich pomoc.
Wjazd wyciągiem, dzięki profesjonalnej obsłudze, przebiegł bardzo sprawnie.
Na górze czekali na nas wolontariusze, którzy dotarli tam pieszo. Każdego wjeżdżającego witali z uśmiechami, gromkimi oklaskami i kolorowym balonikiem.
Zaczęły się przygotowania do pierwszego etapu wspinaczki. Cel to miejsce naszego noclegu: schronisko górskie „Dom Śląski”, położone na wysokości 1400 m n.p.m.
Ze zdziwieniem zauważyłem, że część wolontariuszy zakłada uprzęże jak do wspinaczki wysokogórskiej, myślałem, że pójdą jakąś trudniejszą trasą. Okazało się, że do drogi przygotowują się m.in. moje „konie” Marcin Mazur i Grzesiek Sułek, którzy dzięki swojej uprzęży, sprytnie podpiętej do wózka, stanowili siłę pociągową. Z tyłu znajdował się „woźnica” – Ola Mac, która pomagała wpychać wózek i kontrolowała kierunek jazdy. Ruszyliśmy po piaszczysto-kamienistej ścieżce, która wiła się na szczyt obok brukowanej drogi, pogoda była mglista. „Konie” chciały tylko sprawdzić „jak to się ciągnie” i mój zaprzęg w ekspresowym tempie dostarczył mnie do schroniska, gdzie zostawiliśmy zbędne bagaże i po krótkiej przerwie ruszyliśmy na szczyt.
„Droga Jubileuszowa” – taką nazwę nosi brukowany szlak, bez bocznej piaszczystej ścieżki, który prowadzi do celu. Po kilkudziesięciu metrach czułem się tak jak operator młota pneumatycznego po kilku godzinach pracy, ale było to pozytywne zmęczenie, które dostarcza wiele satysfakcji. Pogoda zmieniała się dosłownie z minuty na minutę. Pokazujące się na chwilę słońce przynosiło upał, a gdy znikało, temperatura obniżała się nagle o kilka stopni. Różnice temperatur potęgował wiejący wiatr, a mgła skutecznie ukrywała wspaniałe widoki. Moje „konie” oraz „woźnica” byli bardzo dobrze zmotywowani i wspaniale przygotowani, dzięki czemu, jako jeden z pierwszych, znalazłem się na upragnionym szczycie. Najwyższy szczyt Karkonoszy oraz Sudetów, Śnieżka 1602 m n.p.m., należąca do Korony Europy, Korony Gór Polski, Korony Sudetów i Korony Sudetów Polskich została 6 lipca 2013 zdobyta, zdobyta przez osoby niepełnosprawne.
Czekała tu na nas niespodzianka. Dobre duchy sprawiły, że mogliśmy zwiedzić, niedostępne dla turystów, Obserwatorium Wysokogórskie Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Tomek, pracownik Instytutu, bardzo interesująco opowiadał o swojej pracy i oprowadził nas po swym królestwie. Naprawdę było warto. Od tego momentu Śnieżka ma dla mnie co najmniej 1612 m n.p.m.
Nadszedł czas powrotu, było coraz chłodniej. Pojawiły się „końskie” zaprzęgi i rozpoczęliśmy zejście. Tym razem potrzeba było dwóch hamulcowych z tyłu i woźnicę z przodu. W moim subiektywnym odczuciu droga powrotna trwała dłużej niż wejście na szczyt i to niekoniecznie jest prawdą, że schodzi się łatwiej. W połowie drogi zastosowaliśmy nowatorski sposób zjazdu tyłem, co miało zmniejszyć wstrząsy i wibracje na „kocich łbach”, efekt jednak był mierny, bo do schroniska dotarłem roztrzęsiony jak galareta. Ale szczęśliwy i zadowolony.
Dzień pełen niesamowitych wrażeń – ale nie ostatni, jak się później okazało – zakończyło spotkanie, na którym każdy z uczestników i wolontariuszy mógł wypowiedzieć swoje opinie o wyprawie. Niezadowolonych nie było, chociaż niektórzy nieśmiało wspominali coś o … sztucznej mgle.
Nazajutrz Karkonosze przywitały nas wspaniałą, słoneczną pogodą i można było w końcu nacieszyć oczy pięknem górskich krajobrazów. Mając w zapasie dużo czasu, spontanicznie, ja i moja rodzina oraz towarzyszący nam od początku Tomek, postanowiliśmy spróbować dotrzeć do Karpacza wózkiem po wytyczonych pieszych szlakach. Tomek miał doświadczenie w górskich wędrówkach, ja, Jola, Mirek i Marta to górskie żółtodzioby, prosto znad morza.
Nie wiadomo, jakby skończyła się ta szalona eskapada, gdyby nie szczęśliwy fakt, że spotkaliśmy po drodze dwie przewodniczki sudeckie – Asię Ciołek i Mariolę Borecką, które postanowiły się do nas przyłączyć.
Zaczęliśmy zejście od „Domu Śląskiego” Głównym Szlakiem Sudeckim, po około 1600 m przy Spalonej Strażnicy skręciliśmy w prawo na Szlak Pieszy Niebieski, którym po około 1500 m dotarliśmy do Schroniska „Strzecha Akademicka”, skąd, idąc Szlakiem Pieszym Żółtym, osiągnęliśmy Karpacz po około 4300 m. Ogółem pokonaliśmy ponad 8 kilometrów w 2,5 godziny. Wspaniała pogoda, przepiękne górskie widoki urozmaicone grupą latających paralotniarzy.
Droga była stroma, czasem bardzo, o podłożu kamienistym, mocno usianym porozrzucanymi głazami, poprzecinana ułożonymi w poprzek drewnianymi belkami. Wózek bardzo ciągnął w dół, z przodu asekurowały go dwie osoby, wybierając najlepszą drogę, z tyłu wyhamowywała jedna. Na bardziej stromych odcinkach, pokrytych śliskimi kamyczkami, łatwo było stracić równowagę. Hamulcowego wspierali pozostali uczestnicy, aby nie dopuścić do niekontrolowanego zjazdu i niezręcznej sytuacji, że musiałbym dłuższy czas czekać na nich w Karpaczu.
Zejście kosztowało dużo wysiłku, ale było też dużo adrenaliny, wspaniała atmosfera i przygoda, jakiej dotąd nie przeżyłem. Opłaciło się. Dzisiaj mogę powiedzieć wszystkim, że szlak został przetarty. Zjazd standardowym wózkiem inwalidzkim ze szczytu Śnieżki do Karpacza jest możliwy.
Na koniec wyrazy dużego szacunku i podziękowania dla „koni”, asystentów i wszystkich wolontariuszy- wykonaliście tytaniczną pracę. Pamiętajcie, że nikt z niepełnosprawnych uczestników nigdy bez Was by tego nie dokonał, nie zobaczył, ani nie przeżył. Z pewnością każdy zachował te niezwykłe wspomnienia głęboko w sercu.
Ogromne podziękowania również, a może przede wszystkim, dla pomysłodawców, organizatorów i wykonawców projektu, który pozwala wierzyć, że dalsze życie, chociaż na wózku, ma sens. Oby więcej takich projektów!

Miałem szczęście – trafiłem na Dobrych Ludzi.
Dziękuję,

Marek Banach

Zdjęcia Marta Banach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

4 × 2 =