Bogucha pisze

 

Wyprawa czasem ekstremalna.

No cóż jak zacząć….Może tak.
Pewnej październikowej soboty grupa pozytywnie nastawionych na przeżycie niesamowitej przygody ludzi wybrała się w Góry Bialskie i i w Góry Złote by zdobyć dwa szczyty.
Zebraliśmy się więc w sobotę z rana przy PKS-sie (tam gdzie zawsze) by się wpakować do aut i wyruszyć przed siebie ku przygodzie. A tym razem dowodził wyprawie Dzikuch, ten który ma fajne wycieraczki w samochodzie – naprawdę.
Ale wracając do wyprawy. Ruszyliśmy w stronę Bielic do haty Majów – miejsca naszego noclegu. Kiedy wszystkie samochody dojechały na miejsce nie czekając długo ruszyliśmy dalej już na nogach. Idziemy i idziemy raz wolniej raz szybciej z postojami z biegającą w tę i z powrotem Kierą (owczarek niemiecki). Po paru zakrętach, stromszych i płaskich podejściach, NO po kilku potknięciach i być może upadkach doszłam, doszliśmy na szczyt. A zapomniałam – weszliśmy na Rudawiec G. Bialskie.
Po sesji zdjęciowej, kiedy już wszyscy weszli, i po odpoczynku zaczęliśmy powoli !!! schodzić. Mówią, że czasem zejście bywa trudniejsze od wejścia i tym razem niestety takie było. Ale z pomocą wielu fajnych osób udało mi się zejść i trochę zjechać i wrócić do haty Majów. .

Kiedy wszystkim się udało zejść i wrócić nastąpił czas na ulokowanie się w pokojach. Przy ciepłym kominku udało nam się zjeść ciepły, wypasiony posiłek i niech żałują Ci, którzy nie jedli i wcinali zupki chińskie. Po napełnieniu brzuchów, i trochę wolnym czasie na odpoczynek, Dzikuch w końcu pokazał nam swój sprzęt do wspinaczki na 7-tysięczniki i z pomocą Pawła opowiedział(li) nam jak bezpiecznie się wspinać i zdobywać wysokie góry. Fajnie i ciekawie im to wyszło. Po prelekcji i pogadance zaczęliśmy się powoli rozchodzić po pokojach i do namiotów (ale tylko Ci najodważniejsi), gdyż była już późna godzina.
Poszliśmy spać..

Następny dzień zaczął się trochę wcześnie, gdyż czekał na nas szczyt zwany Kowadło w G. Złotych. Po podjechaniu pod górę zaczęliśmy iść. Idziemy, idziemy, dosyć prostą łatwą drogą ale jak to w górach bywa łatwa droga się kończy i zaczyna się ekstremalnie. Niestety okazało się zbyt ekstremalnie i musiałam z wielką przegraną zejść. Ale ja tam jeszcze wrócę i wlezę na sam szczyt. To jest pewne. Reszcie grupy udało się wdrapać. Gratuluję !!!!
Gdy zeszłam z Martą, Olą i Dzikuchem do samochodów to wróciłam z Martą do chaty. Ola nas podwiozła i wróciła jeszcze z powrotem na szlak. Dzikuch też zawrócił.

Z Martą czekając na resztę wygrzewaliśmy się na słońcu, huśtałyśmy się na huśtawce – taki powrót do dzieciństwa – było pięknie, cicho, przyjemnie i ciepło. Gdy zdobywcy zeszli do samochodów podjechał po nas Marcin by nas zgarnąć i zabrać do reszty. Kiedy byliśmy już wszyscy razem ruszyliśmy dalej tym razem do Kletna zwiedzić kopalnie Uranu. Po zakupie biletów podwójnych (bo wchodziliśmy parami Uczestnik i Wolontariusz lub Wolontariusz i Uczestnik), oczywiście z przewodnikiem wleźliśmy do ciemnej, mrocznej ale zarazem pięknej kopalni. Pan przewodnik dużo nam pokazał i opowiedział trochę historii i o budowie geologicznej okolicy, w której znajduje się kopalnia. Dzięki Kajfie udało mi się zabrać pare kawałków Fluorytu – minerału, którego jest tam pełno. Po wyjściu z kopalni i podziękowaniu panu Przewodnikowi wróciliśmy do aut. Przyszedł czas na powrót do domów. Po pożegnalnych uściskach, podziękowaniach i uśmiechach wpakowaliśmy się do aut i ruszyliśmy w drogę powrotną do domów.

Dzięki wielkie za możliwość przeżycia niesamowitego weekendu i oczywiście za okazaną mi wszelką pomoc.
No to do zobaczenia na następnej wyprawie.

tekst: Bogucha

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

12 − 11 =