Deszczowe Gorce

 

Tekst i zdjęcia: Kasia Sołtysik i Krzysiek Sokół

Sobota rano – pogoda bardziej barowa niż sprzyjająca pieszym wędrówkom. Mimo to pełni wiary w nagły zwrot pogodowej akcji wyruszamy z Sosnowca. Po dwóch godzinach mały przystanek na rozprostowanie kości na stacji benzynowej i jakże miła niespodzianka – z toalety wychodzą, trzymając się za ręce rozpromienieni: Marysia, Magda i Dziku. Tak właśnie poznaliśmy pierwszych (nie licząc naszych sympatycznych współtowarzyszek podróży: Basi i Magdy) z uczestników wyjazdu na Turbacz, których dotychczas widzieliśmy tylko na fotorelacjach z poprzednich wypraw.

Po przyjeździe pod pensjonat „Willa Jodła”, poznajemy się z resztą ekipy i niezrażeni brakiem poprawy aury wyruszamy na szlak. Droga na szczyt – szeroka na początku, powoli zwęża się, a padający deszcz przeistacza ją w mieszankę błota, kałuży i śliskich konarów drzew – dla każdego coś miłego. Jak się później okazało glina, jaką widzieliśmy na gorczańskim dukcie, może być świetnym materiałem na całkiem zgrabny posąg miłości, a także inspiracją dla artysty, który w twórczym uniesieniu ku podziwowi widzów zamienia eteryczną posągową kochankę w policjantkę ze spluwą.

Gorce nie rozpieszczały nas panoramą, nawet najbliższych polan, gdyż najwyraźniej akurat nie dogadały się z chmurami w tym dniu. Wiedzeni żółtym szlakiem i wyposażeni w kosmiczną energię drzemiącą w uczestnikach docieramy do Kaplicy Papieskiej, przy której pozwalamy sobie na chwilę odpoczynku. Strażacy przygotowują już przykapliczną polankę do niedzielnej mszy. Po krótkiej przerwie ruszamy dalej i przechodzimy obok pomnika upamiętniającego majora Józefa Kurasia „Ognia”, dowódcy Zgrupowania Partyzanckiego „Błyskawica” i jego żołnierzy. Jak się później okazało, w niedzielę dokonano uroczystego odsłonięcia pomnika.

Mkniemy raźnie do schroniska, gdzie po przebraniu mokrych ciuchów udajemy się na gorącą herbatę i ciepłe smakołyki, które po dawce tlenu, ruchu i satysfakcji, jaką sobie zaaplikowaliśmy wcześniej, smakują szczególnie dobrze. Nie mówiąc o tym, jaka to przyjemność spożywać posiłek w doborowym towarzystwie. Wieczorem panel rozrywkowo-edukacyjny i moc atrakcji – organizatorzy, dbając byśmy się nie nudzili i stawiając przed nami nie lada intelektualne wyzwania obmyślają grę „terenową” i zgadywanki, które świetnie nas integrują jako grupę i pozwalają także troszkę porywalizować w koleżeńskiej atmosferze. Zabawa staje się okazją, by poczuć się jak harcerz albo chociaż zuch, co szczególnie doceniają ci, co w harcerstwie nigdy nie byli, ale także wzbogaca nas o wiedzę na temat najciekawszych tytułów polskich czy też hoolywodzkich produkcji filmowych, a nawet przebojów estońskiego i bułgarskiego kina niszowego.

Rano po może krótkim, ale regenerującym spoczynku, posileni wspólnym śniadaniem wyruszamy i przypuszczamy atak na Turbacz. Po krótkim marszu dokonujemy dzieła – Razem jesteśmy Na Szczycie. Na twarzach jeszcze więcej uśmiechu, w sercach radość, a na plecach skrzydła. Jeszcze krótka (no może trochę dłuższa) sesja zdjęciowa, kilka chwil dla fotoreporterów i czas na odwrót. Przed nami jeszcze jeden punkt programu. Wracamy do schroniska po plecaki i udajemy się na mszę z okazji Święta Gór, która jest odprawiana nieprzerwanie od 31 lat. Później już tylko z górki na pazurki. Przy coraz silniejszych opadach deszczu dochodzimy do mety, zmoknięci, ale zadowoleni. U Gospodyni wspomnianej „Willi Jodła” chwilę się ogrzewamy i korzystamy z okazji, by zakupić kilka owczych serków na ząbek. Na koniec serdeczne pożegnanie i powrót, już każdy w swoją stronę. Fakt, do domu wróciliśmy, ale myśli nasze wciąż nawiedzają gorczańskie lasy. I naszych nowych znajomych, za których miłe towarzystwo niezmiernie dziękujemy! Pomogliście nam zatankować bak pozytywną energią do pełna. Do następnego razu!

Z górskimi pozdrowieniami
Kasia i Krzysiek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

5 × 4 =