Z Pamiętnika Szturmowca

 

Dwa dni – dwa szczyty (Z Pamiętnika Szturmowca)

 

tekst: Asia Ł.

Obiektywnie czy subiektywnie? No jak? Jak napisać tę relację? Czy suchy opis zadowoli ewentualnego czytelnika? Czy zbytnie uzewnętrznianie siebie, i to w Internecie, jest bezpieczne?

Sucho być może byłoby łatwiej: „weszliśmy, zeszliśmy, koniec.” Ale odebrałoby indywidualność. A przecież nie chcemy (ja nie chcę!) zostać zepchnięta do roli anonimowej postaci, której emocje, myśli, marzenia pozostaną tylko w jej głowie.

Dość filozofowania, zacznijmy RELACJĘ.

A było tak…

… tak, to już trzeci raz, jak wyjeżdżam z projektem „Razem na szczyty”. Poprzednie dwa zaliczam do udanych, więc liczyłam, że i ten taki będzie. Było jedno „ale”, no tak, zawsze musi być jakieś „ale”. A tym moim nieszczęsnym „ale” jest to, że niestety często czuję się jak niepasujący fragment z układanki, który mimo wszystko próbuje się w nią wtopić.

Zbiórka wcześnie rano na dworcu we Wrocławiu. Będziemy jechać pociągiem. Poznaję organizatora Tomka oraz kilka innych osób, w tym jednego przedstawiciele innego gatunku.. Jedziemy. Prawie wszyscy w przedziale śpią, dzięki temu podróż jakoś szybciej upływa. Wysiadamy w Bielsku-Białej i tu witają nas uśmiechnięte twarze starych, jak i nowych znajomych. Tu przesiadka i przepakowanie, jedziemy dalej. Wysiadka. Czas ruszać w góry. Zaczyna się wędrówka, ochoczo podążamy na szczyt. Na szczęście pogoda dopisuje, humory też. Maszerujemy wesoło, nawzajem sobie pomagając, często zatrzymujemy się, aby coś przekąsić, czy podziwiać widoki. A jest co podziwiać! I tak z każdym krokiem zbliżamy się do celu.

I wreszcie jest. Skrzyczne. 1257 metrów wita nas mgliście, ale to nic, bo przecież tchnęliśmy w nie nowe oblicze, pokazując, że nie do końca sprawny też może i jak się okazało może wiele. Wieczorem ognisko, pieczenie kiełbasek i śpiewy, jeszcze później zabawa w przetrwanie, wreszcie do łóżek i regenerujący sen.

Niedziela. Wstajemy wcześnie rano, no i się zaczęło. Nasza pięcioosobowa „grupa szturmowa” (Roman, dwie Magdy, Marcin i ja) musi wyruszyć wcześnie, zaraz po śniadaniu. Idziemy zdobywać Czupal. Czas goni, deszcz leje. Myślę sobie: „W co ja się pakuję? Czy nie lepiej byłoby zostać z resztą i spokojnie zjechać wyciągiem?” E, tam, nie jestem mięczakiem, dam radę. Idę. Pogoda kiepska, trasa stroma, ścieżka śliska. Ale nie ma co marudzić, trzeba doprowadzić misję do końca. Schodzimy ze Skrzycznego i samochodem jedziemy pod Czupal, który już na nas czeka z, o dziwo, ładną pogodą. Mamy zapał, chęci i mapę. Uda się. Droga jest bardzo stroma, ale my niczym nie zrażeni maszerujemy wciąż i wciąż pod górę. Po półtorej godziny jest – szczyt. A my na nim. Jest stos kamieni, więc to musi być tu!

Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć, kilka westchnień, prób zapisania widoku w pamięci i czas schodzić. A schodzi się przyjemnie i z wielką satysfakcją.

Wracamy do Bielska-Białej, gdzie czekające na nas osoby witają nas brawami. Miły gest. No i tu niestety nastaje czas pożegnań i rozjazdów do domów. Lecz nie martwmy się, na pewno spotkamy się znowu.

Zawsze, kiedy jestem na podobnych wyjazdach, czuję, że jest fajnie, ale ja przez swoją dysfunkcję nie wykorzystuję całego tego potencjału. Jestem tak jakby poza tym, czuję jakby otaczała mnie niewidoczna bariera, odgradzająca od świata. Dlatego nigdy nie straciłam nadziei, która daje mi dużo siły i pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość. Może nie przez różowe okulary, ale przez pryzmat poczucia humoru. Wierzę, że będzie dobrze, bo w końcu musi być 🙂

Kończę tu swoje wywody, żeby nie smęcić 😉
DO ZOBACZENIA NA SZLAKU!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

osiemnaście − pięć =