Bogusi relacja z Gór Izerskich

Gdzieś tam w Izerskich

Tak w sumie to nie chciałam niczego pisać, ale ten weekendowy wypad w góry był dla mnie jak na razie najlepszy z najlepszych. Na samym początku gdy wstałam z łóżka, a potem do wyjścia z samochodu taty, spotkaniu się z prawie wszystkimi na dworcu PKS i przesiadki do samochodu Mariolki nie wiedziałam jeszcze co mnie czeka. Kiedy wyruszyliśmy w dalszą podróż prawie od razu zasnęłam więc nie wiem co się działo w trakcie podróży tam gdzie zmierzałyśmy – do Gościńskiej Leśniczówce. Gdy wszyscy się już tam znaleźli przygoda się zaczęła!!!!

Zostawiliśmy wielkie plecaki w Leśniczówce, zabraliśmy mniejsze z czekoladami i zimnym piciem. (przynajmniej ja nie wiem jak reszta). Wyruszyliśmy w stronę SZCZYTU. Ja oczywiście musiałam zacząć wdrapywanie się zaliczając od pierwszej gleby!! Ale taki jeden upadek nie zniechęcił mnie i ruszyliśmy dalej. Idziemy razem jeszcze zwartą grupą i oczywiście pełni optymizmu i z uśmiechami na twarzach, byle do przodu. A za nami Sławek z Kajfą na dwuosobowym rowerze. Gdy byli już koło nas Sławek zmienił towarzysza i zostawił nas w tyle. Idziemy dalej. Cała nasza ekipa jak zawsze to bywa podzieliła się na podgrupki. Jestem dumna z mojej Mery, która przez większy odcinek szła sama bez kul i to jeszcze pod górę. To dopiero mistrzostwo! Ja jak zawsze szłam w jednej z ostatnich grupek. Skończyło się przyjemne wędrowanie, pojawiły się dziury me ulubione inaczej. Po kilku potknięciach i upadkach, zdobyciu siniaków, jak również otarć na lewym łokciu, postanowiłam trzymać się blisko Tomka i Kiery. Kiedy zdarzył się kolejne łubu du. Wice szef skutecznie po konsultacjach zajął się mym otarciem, ale nie było tak strasznie. Poszliśmy dalej po drodze dużo się dowiedziałam o mijających nas pociętych drzewach. Doszło już do 9-tego upadku, ale nic tam idziemy dalej. Szła z nami Kiera i Noa. Miałam nadzieję, że się polubią, ale nie zapowiadało się na to. Nagle te dwa bardzo fajne pieski postanowiły wkroczyć na ścieżkę wojenną. Ja nie chcąc z nią mieć nic wspólnego postanowiłam odsunąć się trochę. Niestety coś mi nie poszło bo obracając się zaczepiłam się o kogoś i bardzo skutecznie przewróciłam się i zaczęłam się turlać na dół. Poczułam mokro i zimo gdyż jak nic musiałam wpaść do strumyka!!! To był 10-ty upadek. Nie mam pojęcia dlaczego to ja zawsze mam najwięcej siniaków, a jeszcze bardziej nie wiem dlaczego z tych wszystkich nieprzyjemnych zdarzeń zawsze wychodzę cała??? I nawet kiedy wpadam do bardzo zimnego i mokrego strumyka?? Po interwencji paru osób udało mi się wygrzebać z powrotem do góry. Cała mokra, z kałużami w butach przy pomocy innych poszłam w stronę słońca. Kiedy usiadłam w słońcu większość mych obecnych towarzyszy poszło dalej, a kilka osób zostało ze mną. Wice szef Tomek był taki miły, że zszedł do Leśniczówki po mój plecak z suchymi ubraniami. Na całe szczęście wzięłam ze sobą drugą parę spodni bo bez nich byłoby krucho. Gdy czekaliśmy na Tomka przejeżdżała koło nas straż graniczna. Panowie byli tak zainteresowani tym co się dzieje, że wszyscy wysiedli pytając czy nie potrzebujemy pomocy, ale grzecznie podziękowaliśmy i sobie pojechali. Czekamy i czekamy dobrze że świeciło słońce było ciepło. Po dość dłuższym czasie Tomek przyjechał autem. Przywiózł mój plecak 😉 Po przebraniu się w suche ubrania Tomek dowiózł mnie aż do kopalni. Niestety moje buty bardzo ucierpiały więc musiałam się zadowolić klapkami. Przy kopalni wysiedliśmy. Po lewej i po prawej stronie drogi były wielkie przepaście. Było na co i patrzeć. Niestety nie wiem jak było na samym dole bo krawędzie były nie pewne ale widoki były nieziemskie:) Idąc w klapkach po dziurach i błocie doszłam na sam szczyt. Choć nie zrobiłam tego sama, sama bym zginęła gdzieś w połowie. Zrobiliśmy kilka zdjęć na szczycie, żeby nie było, że nie dałam rady. Otóż dałam i mam na to świadków, że da się i klapkach wejść na Wysoką Kopę i z niej zejść. Zeszliśmy do kopalni. Tomek autem zawiózł mnie, Anię i jej tatę do Leśniczówki.

Tam już była Kajfa i Sławek bo zjechali pierwsi rowerem i już powoli zaczęli robić obiado-kolację. Ja również się włączyłam w szykowanie. Umyłam garnki na makaron i wlałam do nich wodę, a potem czekałam na tarcie pietruszki. Za chwilę reszta wycieczki zaczęła się schodzić. Kiedy wszyscy byli już z nami jeszcze trochę musieliśmy poczekać na ten ciepły posiłek, w tym czasie kiedy już wybaczyłam Kierze, że przyczyniła się do mojej kąpieli, za pozwoleniem zdobyłam dla niej mięcho w tajemnicy przed wszystkimi. To było zadanie bojowe, ale kiedy był już gotowy ciepły posiłek i nakryty stół, można było zacząć ucztę. Kiedy wszystkie brzuchy zostały napełnione i można było zacząć zabawę w karaoke, wszyscy dobrze się bawili. Tak myślę bo zabawa skończyła się chyba grubo po 1-wszej w nocy.

Ranek zaczął się wcześnie bo śniadanie zostało zaplanowane na 8:30. Tomek i Mariolka zrobili pyszną jajecznicę, która wszystkim smakowała. Natomiast byli dzielni ci, którzy po jajecznicy postanowili odważyli się zjeść jeszcze wczorajszą kolację. Gdy znowu wszyscy byli najedzeni zaczęło się wielkie sprzątanie i pakowanie. Oprócz powrotu do domów mieliśmy jeszcze zwiedzić wodospad. Trzeba było do niego dojść, znowu pod górę, i na całe szczęście już w butach, a nie w klapkach. Przy wodospadzie nie obyło się bez sesji zdjęciowej. I ruszyliśmy w drogę powrotną do parkingu gdzie zostały samochody i motor Sławka. Zbliżał się ten czas, którego nie lubię – pożegnania. Ruszyłyśmy do Wrocławia. Nie wiem co się działo w drodze bo całą przespałam. Ja lubię spać. Jak się obudziłam, to byłyśmy już na dworcu PKS Wrocław. Szybkie uściski i ja z Maryśką ruszyliśmy do domu.

Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za okazaną mi i innym wszelkiej pomocy. WIELKIE DZIĘKI !:)

Do zobaczenia na następnym szlaku.
Bogucha

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

15 + jeden =