Bartkowa relacja z zimowego wyjazdu

 

8 grudnia 2012, sobota, godzina 7.45, Wrocław, dworzec PKS. Banda pozytywnie zakręconych osób- tych pełnosprawnych i niepełnosprawnych jedzie w góry zdobywać kolejny szczyt z projektem „Razem na szczyty”.
Szybkie odliczanie, czy aby wszyscy są i w drogę. Każdy z uczestników ma już zaplanowane gdzie i czyim autem jedzie. Szkoda byłoby czasu na takie rzeczy na gorąco. Byleby szybciej w góry.
Jedziemy. W samochodzie ciepło. Radio działa poprawnie. W głębi duszy pewnie każdy zadaje sobie pytanie, jak będzie i czy wszystko się uda? Na razie jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Na organizację nie można narzekać. Pogoda- prześliczna. Zimno, leży trochę śniegu, słońce świeci jasno. Niebo- przejrzyste, błękitne i prawie bezchmurne. Co jakiś czas widzę jak magicznie blikują kawałki lodu dzięki ostrym promieniom słońca.
Najpierw droga jest szeroka. Mijamy różne samochody. Osobowe, tiry, różne miasteczka i wioski. Swoją drogą to „ładnieje” trochę ta nasza Polska.
Potem już droga staje się węższa. Jest bardziej kręta i wyboista. Nagle zrobiło się więcej śniegu, a lasy iglaste, pagórki, widoki i klimaty informują, że jesteśmy coraz bliżej gór.
Wreszcie dojeżdżamy. Naszym pierwszym miejscem wypadowym i gdzie mamy zarezerwowany nocleg jest Zieleniec. Zieleniec jest największym ośrodkiem narciarskim w Kotlinie Kłodzkiej (jednym z większych w Sudetach). Jest dzielnicą Dusznik Zdroju. Leży na wysokości ok. 950 m. n. p. m. w paśmie Gór Orlickich. Panuje tam specyficzny mikroklimat (jedyny taki w Polsce) – zbliżony do alpejskiego.
Robimy szybkie przepakowanie plecaków, szybka herbata, ktoś pospiesznie pałaszuje jakąś bułkę i na szlak. Kawałek drogi można podjechać samochodem. Korzystam z tej szansy. Inni, dzielnie idą na piechotę. Wreszcie punkt wypadowy. Stamtąd można iść tylko wyżej. Naszym celem jest dziś Orlica. Orlica (niem. Hohe Menze lub Hohe Mense, czes. Vrchmezí, 1084 m n.p.m.) to najwyższy szczyt polskiej części Gór Orlickich i Sudetów Środkowych.
Wyruszamy na szlak. Pod nogami skrzypi śnieg. Dookoła las- morze drzew iglastych. Co pewien czas jakaś większa panorama widokowa. Jest też piękna pogoda- bezchmurna, przejrzysta i słoneczna. Taka „lampa”. I ludzie. Pełnosprawni, niepełnosprawni, niektórzy przyjechali z daleko, niektórzy mieszkają blisko, ale wszyscy tworzą wspaniałą i niepowtarzalną ekipę. Tej cudownej, różnorodnej, ale gdzie wszyscy są równi i gdzie podziały typu lepszy-gorszy nie istnieją, przyświeca wspólne hasło- RAZEM NA SZCZYTY.
Więc idziemy i tym razem, RAZEM…
Aż wreszcie jest. Dotarliśmy na górę. Kolejny szczyt z Korony Gór Polski zdobyty. Stąd już tylko droga w dół. Tylko… Plan był taki, żeby po zdobyciu Orlicy zejść innym szlakiem do schroniska po czeskiej stronie i stamtąd wrócić na piechotę, sankach, tudzież innych przyrządach do ślizgania do Zieleńca. I tu właśnie zaczęło być ciężko. Wejście na szczyt to tylko połowa sukcesu, trzeba jeszcze zejść. A statystycznie najwięcej różnych problemów zdarza się właśnie przy zejściu.
Droga do schroniska po czeskiej stronie to wręcz niekończąca się długa, nudna i szeroka ścieżka przeplatana licznymi zakrętami, a każdy z nich daje złudną nadzieję, że już zaraz będzie koniec i schronisko. Ale to zawsze jest tylko nadzieja, złudna nadzieja.
Jednak kiedy już wreszcie i w końcu tam doszliśmy, a ja z moimi zmęczonym nogami i lekkimi skurczami w prawym i lewym udzie (pierwszy raz od dawna byłem pieszo na takiej zimowej wycieczce) mogliśmy skosztować czeskich knedliczków, sera i napić się gorącej herbaty.
Swoją drogą to zawsze po takim większym wysiłku, takie niby trywialne i zwykłe potrawy smakują inaczej- lepiej. Ogólnie większość rzeczy postrzega się z innej perspektywy. Ale to temat na inne opowiadanie.
Po odpoczynku w schronisku, jedzeniu i piciu czekał nas ostatni etap- Zieleniec i nasza baza noclegowa. Kiedy tam dotarliśmy znów było szybkie mycie, przepakowanie i chwila relaksu, bo wkrótce mięliśmy spotkać się w stołówce na wspólne oglądanie filmu.
Ale tu trafił się bardzo miły i nieoczekiwany akcent. Okazało się, że Dziku miał nie dawno urodziny. My więc, jako ekipa Razem na szczyty, zatroszczyliśmy się, aby i od nas dostał tort. Tort w warunkach polowych to cztery pizze z włożonymi na środek świeczkami. Reszta (że to wspaniały, wielki i pyszny tort) zależało od wyobraźni. Po tej „części oficjalnej” i odśpiewaniu „Sto lat”, przyszedł czas na wspólne oglądanie filmu- komedii „Zgon na pogrzebie”. Nie będę tu opisywał teraz filmu, ale szczerze i wszystkim POLECAM.
Po filmie- do łóżek i spać. Jutro rano przed siódmą pobudka. Szybka toaleta, jakieś śniadanie i znowu w góry. Tym razem naszym celem była Jagodna. Jagodna jest najwyższym wzniesieniem w Górach Bystrzyckich. Dziwne, ale mimo to że droga tam i z powrotem była o połowę dłuższa, poszło nam jakby lepiej i sprawniej. Około 11. dzielna ekipa Razem na szczyty zdobyła kolejny z zaplanowanych szczytów. Pogoda była również fantastyczna, atmosfera i klimat również.
Na dole w schronisku jakiś obiad, szybkie rozparcelowanie kto i z kim jedzie samochodem, pożegnania i to tyle.
Tak kończy się kolejny weekend i kolejny etap projektu Razem na szczyty. Tak pisze się dalsza część magicznej i fajnej historii o fajnych ludziach i którzy robią razem coś fajnego…

tekst: Bartek Michalak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

dwa × jeden =