Wpis Bartka M.

 

Jeśli szukasz ludzi szczęśliwych, nie szukaj ich wśród ludzi leniwych…

Usłyszałem kiedyś takie powiedzenie „że jeżeli szukasz ludzi szczęśliwych, nie szukaj ich wśród ludzi leniwych”. Jest jeszcze drugie, podobne. „Że gdy sukces/szczęście puka do naszych drzwi często mu nie otwieramy, bo jest przebrany w strój roboczy i oznacza bardzo ciężką pracę”. I to jest najprawdziwsza prawda. Cudów nie ma. Im większy i bardziej spektakularny sukces, tym bardziej trzeba na niego „zasłużyć” i zapracować. Zresztą takie osiągnięcia i sukcesy, dla samych je osiągających są potem o wiele cenniejsze i trwalsze.

Przeprowadzano bowiem badania wśród osób, które wygrały duże pieniądze na loterii i okazało się, że tylko nieliczni potrafili mądrze zainwestować swoje wygrane. Zdecydowana większość w myśl zasady „łatwo przyszło, łatwo poszło” roztrwoniła swój majątek w dosyć krótkim czasie. Podobnie zresztą dzieje się w młodych małżeństwach, które otrzymują od swoich rodziców na starcie praktycznie większość rzeczy, a których inni dorabiają się latami. Brak elementu wspólnej pracy, zdobywania „czegoś” skutkuje tym, że związki takie rozpadają się o wiele częściej niż tam, gdzie czynniki takie występują.

Ale wracając do gór i wspinania. Nie uwierzę w to, że ktoś osiągając bardzo dobre wyniki w tym sporcie/w każdej dziedzinie, nie wkłada w to żadnej pracy. Naturalne zdolności i predyspozycje oraz pasja i zamiłowanie są NIEWĄTPLIWIE BARDZO WAŻNE, ale niestety nie wystarczą.

Praca, praca, praca. Harówa, harówa, harówa. Robota, robota, robota.

Ale to co pisałem wcześniej- jeśli pomyślę o swoim stanie wyjściowym i punkcie gdzie teraz jestem to serce mi rośnie. I ja nie muszę o tym mówić, tego jakoś tam manifestować. To jest po prostu moje. Ale to pewnie czuje każdy kto coś tam w życiu osiągnął, kto przeczytał parę książek, spędził trochę czasu na salach gimnastycznych, siłowniach, w moim przypadku ośrodkach rehabilitacyjnych i sportowych itd.
A najfajniejsze jest to, że może przyjść złodziej i okraść mnie z dóbr materialnych, ale tego mi NIKT NIGDY nie zabierze 🙂

A to jeszcze parę słów o zdobywaniu Babiej Góry przez ekipę „Razem na szczyty”(24-5.08.2013)

Oj chciałoby się dużo napisać…
Może tak. Zaraz na początku podstawówki, mój Tata pracował przy filmie kręconym w skansenie w Zubrzycy Górnej i razem z moją Mamą przyjechaliśmy tam z wizytą. Mieszkał u tamtejszych gospodarzy, niejakich Moniaków. Aniela i Ludwik Moniakowie bardzo się z nami zaprzyjaźnili, a Ludwik (zwłaszcza w stanie wskazującym, a chłop lubił często i dużo wypić 🙂 ) opowiadał nam okoliczne historie i o złowrogiej Babiej Górze czyli Diablaku. Wyjazd do Zubrzycy Górnej powtórzył się jeszcze parę razy. W Zubrzycy gościli też moja Babcia, Ciocie i moi Koledzy – wtedy było najfajniej :). Naprawdę, mam bardzo dużo i ciepłych wspomnień z tamtego okresu.
Ale wracając do Babiej Góry. Ludwik nas tak skutecznie wystraszył, że moja Rodzina nigdy nie pokusiła się o dotarcie na górę. Prekursorem stałem się dopiero ja, kiedy to wraz z moimi znajomymi byliśmy na szczycie – raz latem, raz zimą, ale nigdy nic nie było widać. Mimo to zawsze było co świętować, a że Słowacja blisko to i było czym świętować.
Ale zmierzam do tego, że dopiero za trzecim razem, jako ten niepełnosprawny i „niezdatny” stanąłem na szczycie i widziałem wspaniałe widoki. Chociaż nie świętowałem przy słowackich trunkach, to do tej pory czuję w sobie smak zwycięstwa. Chociaż nie było moich dawnych Kolegów, to towarzyszyły mi fantastyczne osoby. I tych „chociaż” jeszcze parę by się znalazło.
W projekcie Razem na szczyty, zdobywamy różne góry. Mniejsze, większe, widokowe bardziej lub mniej. Ale są takie, które mają dla mnie wartość symboliczną i sentymentalną. Taką ma dla mnie właśnie m.in. Babia Góra…

Bartek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

cztery + 7 =