4×4 a właściwie 6×5

 

4×4

Sobota – Rudawiec
Niedziela – Kowadło
Poniedziałek – Wielka Sowa
Wtorek – Śnieżka

To bilans górskiej wyrypy jaką w ostatnich dniach przeszła jedna z uczestniczek projektu Razem na Szczyty.

Ania Makowska, bo o niej mowa, zdobywa Koronę Gór Polski z niezwykłą wytrwałością i konsekwencją. Albo podczas wyjazdów projektowych, albo samodzielnie zorganizowanych wycieczek, z uporem maniaka dodaje kolejne szczyty do swojej kolekcji.

A przecież wcześniej nie jeździła w góry…. .

Można?

Można!

tekst: Asia C.

Relacja Ani z tego wyjątkowo obfitującego w zdobycze tygodnia:

Po dwóch tygodniach od zdobycia Wysokiej znowu jadę w góry. Zbiórka większości osób jadących na kolejną wycieczkę w ramach projektu Razem na Szczyty jest we Wrocławiu. Jadę więc do tego miasta jak zwykle nocnym autobusem. To nic, że kiepsko się śpi w autobusie, że w zasadzie nie mogę dobrze wypocząć. Liczy się to, że będę w górach, że ponownie razem wyruszymy na szlak. W sobotę rano na dworcu we Wrocławiu czeka na mnie Jarek (Dziku). Potem jeszcze powitanie z innymi miłośnikami górskich wycieczek. Jednych widzę już po raz kolejny, innych dopiero poznaję, bo pierwszy raz wybrali się na wyprawę z ekipą projektu. Wyruszamy do Bielic. Tam w bazie noclegowej zostawiamy bagaże, zabierając ze sobą tylko to, co jest najbardziej potrzebne na szlaku. Dziś celem naszej wędrówki jest Rudawiec (1112m n.p.m) jest to najwyższy szczyt Gór Bialskich. Idziemy powoli, czasu mamy sporo, nikt nas nie goni, bo przecież górskie wycieczki to nie żadne wyścigi. To nie takie ważne kto pierwszy wejdzie na szczyt, bo i tak idziemy zawsze razem. Pogoda nam dopisuje, humory mamy świetne. Droga nie wydaje się taka trudna, choć myślę, że stopień trudności nigdy nie jest dla wszystkich jednakowy. Zależy to przecież od rodzaju i stopnia niepełnosprawności. Zawsze jednak każdy z uczestników, niezależnie od tego z jakimi trudnościami się zmaga, daje z siebie wszystko, aby dotrzeć do celu. I to właśnie jest piękne. Wreszcie wszyscy uśmiechnięci stajemy na szczycie Rudawca. Droga powrotna zajmuje nam jeszcze trochę czasu, ale wszyscy bezpiecznie docieramy na nocleg przed zmrokiem. Wieczorem wspólna kolacja, a potem bardzo ciekawy wykład o bezpieczeństwie w górach. Słuchamy o tym jak przygotować się do wycieczek w góry, oglądamy sprzęt przeznaczony do wspinaczek wysokogórskich. Jarek i Paweł opowiadają o swojej niedawnej wyprawie na szczyt mający ponad 7000 m n.p.m.
Następnego dnia idziemy na kolejny z zaplanowanych szczytów – Kowadło (989m n.p.m.) – najwyższy szczyt Gór Złotych. Ze zdumieniem stwierdzam, że nogi nie bolą , że idę w całkiem dobrym tempie. Jest zatem ogromna szansa, że zdobędę drugi szczyt, co mnie bardzo cieszy. Idziemy ramię w ramię z uśmiechami na twarzach. Nawzajem służymy sobie pomocą. Zgrana ekipa Razem na Szczyty doskonale wie, że na szlaku ważne jest nie tylko własne bezpieczeństwo, ale także troska o drugiego człowieka. Powoli osiągamy nasz cel: Kowadło. Znowu w sercach mamy radość z naszego wspólnego sukcesu. A na szczycie czekała na mnie niespodzianka! Dziku otworzył książkę i czyta: „Aniu, za wytrwałość w dążeniu do celu – Ekipa Razem na Szczyty” Dostałam tę książkę od fantastycznych ludzi, którzy pomagają mi realizować marzenia. To dzięki nim pokochałam góry. Ekipo Razem na Szczyty, dziękuję z całego serca za to wielkie wyróżnienie! To naprawdę wzruszające!
Powoli schodzimy ze szczytu, następnie czeka nas jeszcze zwiedzanie kopalni w Kletnie. Potem już spotkanie z rodzicami i pożegnanie z koleżankami i kolegami z projektu. Oni wracają do Wrocławia, a ja wyruszam z rodzicami w dalszą trasę zdobywać kolejne szczyty Korony Gór Polski – te na których nie mogłam być w czasie wypraw projektowych. W planie mamy na pewno Śnieżkę i Wielką Sowę, a co dalej to się dopiero okaże. Plany ambitne, ale czy realne? Nie wiem. Zależy czy nogi wytrzymają taki wysiłek. Chciałam jednak spróbować.
Następnego dnia jedziemy do Sokolca. Spod schroniska Orzeł wyruszamy na szlak w kierunku Wielkiej Sowy. Pogoda mglista, deszcz siąpi, ale na szczęście tylko tak delikatnie. Nie przejmujemy się tym – zakładamy kaptury i idziemy dalej. Pod stopami mamy kamienie, które utrudniają trochę tę drogę, ale mimo to nie rezygnujemy. Po około 1,5 godziny marszu jesteśmy u celu. Przed nami wieża widokowa. Udało się, Wielka Sowa zdobyta! Na szczycie z widoków niestety tylko mgła, szkoda, ale trudno. Robimy pamiątkowe zdjęcia, bo wiadomo – dokumentacja musi być. Potem odpoczynek, kanapki, herbata i czekolada. Zadecydowaliśmy, że wracamy tą samą drogą. Nie wybieramy drogi dłuższej przez Kozie Siodło chyba trochę z obawy, że zabraknie sił i czasu, a nie chcemy schodzić po ciemku. Po dojściu do samochodu ruszamy w stronę Karpacza. Następnym punktem naszego planu jest Śnieżka. Jedziemy. W czasie drogi wysyłam smsy do przyjaciół, również do kilku osób z Ekipy Razem na Szczyty. Oni wiedzą, że jestem jeszcze w górach. Mimo, że nie mogą iść ze mną to czuję, że wspierają jakoś myślami. To naprawdę bardzo ważne.
Wieczorem docieramy na nocleg do Miłkowa oddalonego kilka kilometrów od Karpacza.
Następnego dnia przed południem jesteśmy już przy kolejce linowej na Kopę. Kolejka ta jedzie około 20 minut po czym wysiadamy i dalej już pieszo na szczyt. Idziemy całkiem dobrą, szeroką drogą do schroniska Dom Śląski. Stamtąd już widać Śnieżkę, ale to tylko złudzenie, że jest blisko. Trzeba się jeszcze trochę namęczyć idąc Drogą Jubileuszową wiodącą zakrętami dość stromo na sam szczyt Śnieżki. Po drodze spotykamy turystów- nie tylko Polaków. Jeszcze tylko trochę drogi, parę kroków i jest! Śnieżka zdobyta! Ze szczytu widoki po prostu cudne. Warto było się trudzić, by z wysokości 1602m.n.p.m podziwiać góry. Są przepiękne. Tutaj na szczycie obowiązkowo zdjęcia, potem krótka modlitwa w kaplicy. Następnie odpoczywamy w restauracji. Skusiłam się na gofra z bitą śmietaną. Teraz droga powrotna do stacji kolejki i stale przed nami te same piękne góry, od których oczu oderwać nie chcę. Wróciliśmy na dół ok. godziny 14. Nogi już trochę bolały, ale to nic. Cieszę się ze zdobycia kolejnego szczytu Korony Gór Polski. Radość moja jest tak wielka, że chcę się nią podzielić z przyjaciółmi, aby oni mogli się cieszyć razem ze mną. Wysyłam im smsa: „górskie szaleństwo trwa. Śnieżka zdobyta. 4 szczyty Korony w 4 dni. Tak to jeszcze nigdy nie było.” Sama jestem zdumiona zawrotnym tempem zdobywania szczytów. Zastanawiam się: jak to się stało? jak to możliwe? Jak ja to zrobiłam i skąd miałam tyle siły? Myślę, że bardzo pomaga opieka Opatrzności Bożej oraz wsparcie bliskich i przyjaciół, które czuję. A może to kolejne sukcesy dodają sił i motywacji w dążeniu do celu?
We wtorek wieczorem zapadła decyzja, że następnego dnia pojedziemy do Kosarzysk, by ponownie spróbować zdobyć Radziejową- najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego. Droga do Kosarzysk jest długa, więc będzie przynajmniej jeden dzień odpoczynku.
W czwartek pobudka o 6.00, szybkie śniadanie, a po nim podjeżdżamy jeszcze trochę samochodem i o 7.00 jesteśmy już na szlaku. Idziemy najpierw szlakami czerwonym i niebieskim. Droga prosta i łatwa. Nagle… Ups… nie ma niebieskiego szlaku, jest tylko czerwony… Oznacza to, że minęliśmy rozwidlenie szlaków i źle idziemy. Pamiętam trochę tą drogę sprzed dwóch tygodni i wiem, że powinniśmy iść niebieskim do Wielkiego Rogacza, a potem dopiero czerwonym na Radziejową. Tak też wynikało z mapy. Zawracamy do ostatnio widzianych znaków. Nie jest daleko i za chwilę jesteśmy na właściwym – niebieskim szlaku. Tu już idziemy trochę bardziej pod górę, ale nie jest ciężko. Podziwiamy piękną jesienną przyrodę, którą uwieczniamy na zdjęciach. Z daleka widać nawet ośnieżone Tatry. Po bardzo kamienistej drodze dochodzimy do Rogacza Wielkiego. Tutaj droga zrobiła się chwilowo trochę łatwiejsza. Na znakach informacja, że do szczytu 45 minut. Dla mnie będzie dłużej, ale to nie szkodzi. Ostatni etap to strome, trudne podejście z licznymi kamieniami. Wiele sił to kosztuje, ale się nie poddaję. Otuchy dodaje myśl, że na pewno jest już blisko. Kiedy zobaczyłam drewnianą wieżę, wiedziałam, że jesteśmy na szczycie. Znam tą wieżę ze zdjęć zrobionych przez ekipę Razem na Szczyty. Udało się! za drugim razem Radziejowa została zdobyta! Oznacza to, że mam już 21 szczytów Korony Gór Polski! Jest wielka radość! Jak dobrze smakują kanapki i herbata po takim wysiłku. Kiedy zrobiło się zimno zaczęliśmy schodzić. Trochę strachu miałam w oczach, bo zejście ze stromego szczytu jest znacznie trudniejsze. Trzeba naprawdę bardzo uważać. Idziemy powoli. Byle tylko dojść do przełęczy. Zejście z Rogacza Wielkiego już nie będzie takie trudne. Na Przełęczy Obidza, gdzie stoi samochód jesteśmy ok. godziny 13. Urlop w górach udał się znakomicie. Plan wykonany. 5 szczytów zdobyliśmy w ciągu 6 dni. Wróciłam do domu zmęczona, ale bardzo szczęśliwa, z ogromną wdzięcznością w sercu. Dziękuję Ekipie projektu „Razem na Szczyty” oraz moim rodzicom. Jestem pewna, że udział w projekcie i wspólne zdobywanie szczytów to jedna z najlepszych i najpiękniejszych przygód w moim życiu. Dziękuję Wam!
Ania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

jeden + 19 =