Moja wyprawa na Babią Górę

 

Moja wyprawa na Babią Górę

Projekt „Niepełnosprawni w górach – Razem Na Szczyty” oficjalnie zakończył się w ostatni weekend czerwca zdobyciem Rysów przez grupę szturmową. Dla mnie nie był to jednak koniec wspólnych wypraw w góry. Jakiś czas przed zakończeniem projektu, Agnieszka i Jarek zaproponowali, że razem pojedziemy zdobywać Babią Górę. Wyprawa została zaplanowana na dni 25-27 lipca. Czekałam więc z radością na tą datę. Wspólnie z nami Babią Górę zapragnęły zdobywać też Gabrysia z córkami – Klaudią i Jagodą oraz koleżanka Klaudii – Karolina. Nastał dzień 25 lipca, więc wyprawę czas zacząć. A było to tak: umówiliśmy się, że spotykamy się w piątek w Zawoi, gdzie będzie nasza baza noclegowa. Wieczorem, kiedy już wszyscy dojechali ustalamy, że około godziny 7.00 następnego dnia wyruszymy na szlak. Plany są takie, że wchodzimy czerwonym szlakiem, a schodzimy zielonym – znacznie bardziej stromym, ale krótszym.
Sobota 26 lipca to był dla mnie wyjątkowy dzień. Rankiem dostałam życzenia, wszak na ten dzień przypada wspomnienie świętej Anny – mojej patronki. Na Imieniny dostałam zatem wspaniały prezent!(Agnieszka i Jarek zaplanowali wejście na Babią Górę, właśnie w tym dniu! – naprawdę piękne! Bardzo za to dziękuję!) Agnieszka ze względów zdrowotnych musi zostać w bazie, mama też zostaje, ale najpierw podwożą nas na Przełęcz Krowiarki. Około 7.30 jesteśmy na czerwonym szlaku, który prowadzi na szczyt Babiej Góry. Najpierw idziemy leśną drogą na której są schody, schody, schody… niekończące się schody… dużo ich, ale nie policzyłam ile. Nie ma co jednak narzekać na schody, w miarę dobrze mi się po nich idzie, więc fajnie, że są. Po drodze mamy punkt widokowy, więc robimy zdjęcia, podziwiamy góry i trochę odpoczywamy na ławeczkach. Potem idziemy dalej po płaskiej kamienistej ścieżce, a następnie znowu dość ostro w górę, wciąż po kamieniach. Droga długa i coraz trudniejsza. Najtrudniejsze dla mnie okazują się jednak tak zwane „zasadnicze podejścia” czyli strome wzniesienia, na które wchodzi się po skałkach. Naprawdę sporo wysiłku mnie kosztowały, i też – niestety – dużo strachu przy tym było, ale walczyłam. Dziku też przy tej okazji wspominał zmagania z tymi skałkami uczestników zeszłorocznej wyprawy na Babią Górę podczas wyjazdu z projektem. Najtrudniejsze skałki pokonane, uff… Babia Góra już jest naprawdę blisko. Widać jeszcze jakieś wzniesienia do pokonania, ale są znacznie łatwiejsze. Około godziny 12.00 stanęliśmy na szczycie! Udało się! Babia Góra nasza! To mój 27 zdobyty najwyższy szczyt Korony Gór Polski i jednocześnie najwyższa góra na jaką udało mi się kiedykolwiek wejść (1725m n.p.m). Czas wejścia to 4,5 godziny, więc jest to całkiem dobry czas. Dobre wieści rozchodzą się bardzo szybko i za chwilkę Dziku przekazuje mi gratulacje od Magdy – szefowej projektu „Razem Na Szczyty”.
Podziwiamy przepiękne widoki ze szczytu, obowiązkowo robimy zdjęcia, jest czas na odpoczynek i posiłek. Trzeba jednak wracać jak najszybciej, bo pogoda lubi się tu zmieniać, a z prognoz wiemy, że ma padać. Zejdziemy tym samym czerwonym szlakiem. (Dziku podjął taką decyzję w drodze na szczyt, z uwagi na to, że zielony szlak jest bardzo stromy i może być niebezpiecznie. Taka opcja drogi powrotnej była też brana pod uwagę jeszcze przed wyruszeniem na szlak). Idziemy. Pokonaliśmy najtrudniejsze skałki, ale jesteśmy jeszcze na dużej wysokości, a tu nagle słychać grzmoty… Straszy mnie ta burza, ale cóż, trzeba iść i to możliwie najszybciej jak tylko się da. Spotykamy turystów idących jeszcze na górę, przepuszczamy, tych którzy spieszą w dół. Idziemy jeszcze w słońcu i myślę sobie: jak długo tak będzie? Czy zdążymy przed deszczem? Nagle uświadamiam sobie, że naprawdę dzieją się rzeczy zdumiewające, niepojęte… Dookoła nas grzmi i leje, mam wrażenie, że jesteśmy jakby w środku tej burzy, a deszcz wciąż nas oszczędza! Jak to możliwe? Mamy dużo szczęścia. Ośmielam się nawet myśleć, że czuwa nad nami Bóg, że jest wstawiennictwo świętych: Świętej Anny i Świętego Jana Pawła II. Jest dobrze. Cały czas idziemy. Odczuwam coraz większe zmęczenie, ale jeszcze trochę drogi przed nami. Trzeba iść. Przeszliśmy już sporo, więc jest coraz bliżej, wierzę, że wystarczy sił. Dziku dodaje otuchy: „Patrz – widać samochody, jest już blisko!” Za chwilę jesteśmy już na dole. Jest około godziny 17.00, więc całą trasę przeszliśmy w 9,5 godziny. Dla mnie to niesamowite, bo myślałam, że będziemy schodzić po ciemku. Dziku też pozytywnie zdumiony, że trzy latarki czołówki, które wziął – nie były potrzebne. Wszystko zgodnie z przewidywaniami Agnieszki, kierującej wyprawą z bazy. Według planu nasza wycieczka miała się zakończyć w ciągu 10 godzin, i tak się stało.
Po powrocie jemy pyszny obiad przygotowany przez Agnieszkę, a na wieczór zaplanowana jest jeszcze impreza imieninowa – z podziękowaniem za spotkanie i wspólny pobyt w górach. Przy kawie i ciastkach wspominamy minione dwa lata trwania projektu „Razem Na Szczyty”, przytaczając ciekawe historie z naszych górskich wypraw. Jest dużo śmiechu i radości. Ach! Piękny jest ten dzień! Naprawdę piękny, bo marzenia się spełniły. W ciągu 2 lat udało mi się wejść na prawie wszystkie najwyższe szczyty gór w Polsce (27 szczytów + Morskie Oko w Tatrach). Nie weszłam tylko na Rysy, dlatego, że są bardzo trudne i bardzo niebezpieczne, więc dla mnie pozostaną niedostępne. Mimo wszystko kocham Tatry.
Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do spełnienia się moich marzeń o zdobyciu Korony Gór Polski. Dziękuję Wam za pomoc i wsparcie, za Waszą zwyczajną, piękną obecność.
Ania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

18 − 1 =