Wyjazd 5/6 X – relacja Tomka

 

Nocny pociąg z Gdyni do Wrocławia właściwie świeci pustkami. W przedziale prócz mnie jedynie młodziutka dziewczyna, która jedzie do Poznania, a dalej samolotem do Londynu. Mój cel nie jest aż tak odległy. Jadę zdobyć najwyższe szczyty gór Bialskich i Złotych. Jak przez mgłę wracają wspomnienia z samotnych wędrówek po tych najdzikszych pasmach Sudetów. Teraz nie będę tam sam, ale z ponad dwudziestką innych miłośników gór.

Wrocław, spotkanie z uczestnikami projektu „Razem na szczyty”. Pierwszego poznaję Jarka pseudonim „Dziku”. Podchodzi do mnie gdy zajadam kanapkę na dworcu autobusowym. Kilka minut później witam się kolejno z pozostałymi uczestnikami i wolontariuszami projektu. Nawet nie próbuję zapamiętywać imion, w razie potrzeby mogę zapytać.

Z lekkim czasowym poślizgiem opuszczamy Wrocław. Jadę w samochodzie z Jarkiem, Anią, Magdą i Asią. Ja i Magda jesteśmy po raz pierwszy na tego typu wyprawie. Ania to właściwie symbol projektu. Zdobyła już osiemnaście szczytów korony gór polskich, w tym czternaście podczas wypraw projektowych.

Po dwóch godzinach docieramy do Bielic, które będą naszą bazą wypadową. Chwila na pozostawienie bagażu, zjedzenie drugiego śniadania i ruszamy na szlak. Moim przewodnikiem zostaje Piotr, nauczyciel z Poznania. Podobnie jak ja, pierwszy raz bierze udział w projekcie. Celem na dzisiaj jest Rudawiec. Idziemy wolnym tempem. Ideą projektu jest, aby wszyscy uczestnicy, bez względu na niepełnosprawność spróbowali dotrzeć na szczyt.

Bardzo często muszę się mierzyć z pytaniem: dlaczego chodzę po górach? Przecież jako niewidomy jestem pozbawiony tego, co w nich najpiękniejsze, czyli widoków. Dla mnie góry mają więcej niż jeden wymiar. W moim przypadku liczy się zdobycie szczytu, obcowanie z górską przyrodą, poznanie nowych ludzi. Owszem w górach najważniejsze jest to co widać ze szczytu, ale przecież bardzo często nawet himalaiści po zdobyciu ośmiotysięcznika nie są w stanie dostrzec wyciągniętej przed siebie dłoni, a mimo to wspinają się dla samej przyjemności, jaką daje zdobycie szczytu. Dla osób niepełnosprawnych, zwłaszcza ruchowo wejście na górę mającą 1000 metrów jest niejednokrotnie większym wyzwaniem niż szczyty Himalajów dla wytrawnych himalaistów.

W kilku grupach dochodzimy na wierzchołek. Gdyby nie wiatr, byłoby idealnie. Wspólne zdjęcie, chwila odpoczynku i wymarsz w drogę powrotną. Tuż przed zapadnięciem zmroku docieramy do Bielic, gdzie czeka ciepły posiłek. Wieczorne godziny upływają na luźnych pogawędkach oraz na poważnym wykładzie dotyczącym bezpieczeństwa w górach. Mimo, że temat poważny, towarzystwo co jakiś czas wybucha śmiechem. Atmosfera przypomina mi trochę klimat górskich schronisk, w których przed laty spędziłem tak wiele czasu.

Dzień drugi to zdobywanie Kowadła, najwyższego szczytu gór Złotych. Aura przypomina maj lub czerwiec, a jest już przecież początek października. Brak wiatru czyni wędrówkę bardziej przyjemną niż poprzedniego dnia. Tym razem idziemy na tzw. nosa. Znakowany szlak podobno prawie w całości zanikł. To dowód jak mało turystów odwiedza te okolice nazywane sudeckimi Bieszczadami. Tu nie tylko ptaki zawracają, ale nawet zasięg gsm omija te rejony szerokim łukiem. Może i lepiej. Chwila odpoczynku od SMS, MMS, i rozmów telefonicznych dobrze nam zrobi. Wolontariusze dają z siebie wszystko, a nawet więcej. Zwłaszcza ci, którzy pomagają Gosi, jedynej uczestniczce na wózku. Na szczycie rozsiadamy się i łapczywie absorbujemy cudowne słoneczne promienie. Po tradycyjnym zespołowym zdjęciu ruszamy w dół. Co niektórych czeka jeszcze jedna atrakcja, zwiedzanie kopalni złota. Ja niestety muszę wracać. O tym jak dwa dni i góry potrafią zbliżyć ludzi świadczy fakt, że witaliśmy się podając sobie dłoń, a pożegnanie było już na niedźwiedzia.

tekst: Tomasz Wandzel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

1 + siedem =