Ślęża okiem wolontariusza

 

tekst: Ania Stępień

Na początku tego roku postanowiłam, że zacznę zdobywać Koronę Gór Polski, więc kiedy dotarła do mnie wiadomość, że fundacja Jaśka Meli szuka wolontariuszy do programu „Niepełnosprawni w górach” bez wahania postanowiłam się przyłączyć.
Na pierwszą wycieczkę cieszyłam się jak dziecko, choć na Ślęży byłam już ponad 20 razy.
Jednak kiedy termin wyjazdu zbliżał się nieubłaganie pojawiało się u mnie coraz więcej wątpliwości i obaw… Jak będzie? Czy dam radę? Jak pomóc komuś nie narzucając mu się za bardzo?
Lekko zestresowana przyjechałam w sobotni poranek na dworzec PKS. Ale już od pierwszej chwili niepokój i obawy powoli zaczęły odchodzić w niepamięć. Uśmiechnięte twarze, wspólne rozmowy i żarty zapowiadały udany wyjazd.
Po przyjeździe na miejsce i po zabawach integracyjnych wyruszyliśmy w trasę.
Zostałam przydzielona do grupy „krótkodystansowców”, w której znalazły się osoby niepełnosprawne ruchowo. Nasza trasa rzeczywiście była najkrótsza, ale czy najłatwiejsza? Niekoniecznie… Szlak wiódł ciągle pod górkę i jak na złość stawał się coraz bardziej stromy. No i wszędzie były wszechobecne te nieszczęsne kamienie, które dodatkowo utrudniały marsz.
Wszyscy radzili sobie znakomicie. Na największy podziw zasługują oczywiście nasi uczestnicy, którzy bez marudzenia i narzekania szli pod górę. Niektórych nawet nie można było dogonić 😉
Podczas wspinaczki znalazł się czas na śmiech, rozmowy, zdjęcia, odpoczynek i podziwianie krajobrazu.
Na naszej trasie mieliśmy okazję wypróbować „super rower” użyczony nam przez pana Jarka.
Jak się okazało nie wszyscy niepełnosprawni mogli skorzystać i przejechać się nim, ale kilku śmiałków się znalazło. Swoich sił spróbowali również wolontariusze. Jazda pod górkę wcale nie była taka łatwa, ale po paru godzinach cała ekipa dotarła na szczyt: rower, uczestnicy i wolontariusze. Wszyscy w całości 🙂
A na szczycie coś co tygryski lubią najbardziej 🙂 Wylegiwanie się na słonecznej polanie oraz wejście na wieżę widokową. Jak się okazało ani nie do końca sprawne nogi, ani kule, ani protezy, czy ich brak 😉 nie przeszkodziły chętnym w wejściu na szczyt wieży. A widoki jak marzenie…
Po „zdobyciu” wieży, odpoczynku i pamiątkowym zdjęciu nadeszła pora na zejście.
Największym szczęściarzem (a na pewno najszybszym 😉 okazał się Mateusz, który ze Ślęży zjechał na rowerze. Nie wiem tylko co na to wolontariusze, którzy mu towarzyszyli 😉 Szkoda, że tego nie widziałam…
A droga powrotna okazała się trudniejsza od wspinaczki. Jednak wszyscy dzielnie walczyli ze zmęczeniem i „przeciwnościami losu”. Wieczorem odbyło się wspólne ognisko. Były kiełbaski, śpiewy z gitarą, tańce, długie rozmowy i opowieści „dziwnej treści”.
Na drugi dzień były 2 szkolenia: dla wolontariuszy i uczestników, później chętni poszli do kościółka, no i znalazła się też chwilka na błogie lenistwo. Około 15:00 wróciliśmy do Wrocławia, gdzie trzeba było się pożegnać i wrócić do rzeczywistości.

Chciałam w swoim imieniu pogratulować wszystkim uczestnikom zdobycia Ślęży – wcale nie takiej małej i łatwej 🙂 Staliście się moimi bohaterami i opowiadam teraz o Was wszystkim narzekającym i marudzącym dzieciakom, z którymi chodzę na wycieczki w góry.
Jak się okazuje: DLA CHCĄCEGO NIC TRUDNEGO 🙂

Dziękuję również wszystkim za przemiły wyjazd, który pozostanie w mojej głowie i w sercu do końca życia.

Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia na szlaku 🙂
Ania Stępień


 

tekst: Adam Klimont

Anita, Sandra, Mateusz, Bogusia, Marysia, Michał, Paweł, Adam, Radek, Agnieszka, Madzia, Adrian, Gosia, Marta, Kasia, Piotrek, Asia… nie, niestety nie zapamiętałem wszystkich pięćdziesięciu kilku imion, mimo kilku gier-polepszaczy pamięci zaproponowanych przez Kaifę i jej krokodyla tuż po przyjeździe do Ośrodka Szkolenia Wolontariatu w Sulistrowiczkach.

Po godzinnej integracji na słonecznej polanie mieliśmy okazję podziwiać trójkołowy rower terenowy, który był już nawet na najwyższym szczycie Afryki. Dzięki uprzejmości producenta, my mogliśmy zabrać go na nasze dolnośląskie Kilimandżaro. Podzieliliśmy się więc na cztery
grupy: długo- i krótkodystansowców, wózkersów oraz duet specjalny, wyznaczony do przygotowania ogniska na wieczór. Mnie przypadła grupa trzecia: razem z Pawłem, Asią (przewodnikiem sudeckim), Bartkiem, Tomkiem, Pauliną i Michałem mieliśmy przemierzać kręte drogi w pobliżu
przełęczy Tąpadła.

Odprowadziliśmy kawałek długodystansowców, a gdy oni skręcili w las, my wrzuciliśmy wsteczny bieg i poszliśmy kierunku Zalewu Sulistrowickiego. Bartek bratał się z przybrzeżnymi kijankami, a my wspominaliśmy harcerskie i szkolne czasy. Założę się, że nasza grupa była najlepiej przygotowana merytorycznie, bo przewodnik sudecki, kursant na przewodnika i geograf bardzo ładnie wyłożyli nam fakty i hipotezy na temat Ślęży. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, masyw naszej góry jest pozostałością dna oceanicznego sprzed milionów lat. Pozwoliliśmy sobie na godzinę nadwodnego lenistwa, po czym wróciliśmy do ośrodka, wnioskując po esemesowych raportach, że reszta powinna niebawem wrócić ze swoich tras.

Okazało się tymczasem, że zdobywcy Ślęży zafundowali sobie dłuższy odpoczynek na szczycie, więc przyszło nam na nich jeszcze trochę poczekać – poza Mateuszem, który w ekspresowym tempie zjechał na rowerze. Gdy w końcu przyszli, niektórzy mieli miny mówiące „nigdy więcej!”, ale gdy usiedliśmy wieczorem do ogniska, w dobrych humorach opowiadaliśmy sobie o wyprawie i dopytywaliśmy o kolejną. Przy ogniu, jak to zwykle bywa, mieliśmy okazję się poznać, porozmawiać, pośpiewać, a nawet pobawić się w zespołową grę przywiezioną przez Tomka prosto z Tropiciela.

W niedzielny poranek uczestnicy byli szkoleni z zasad bezpieczeństwa na wyprawach górskich, a wolontariusze ze specyfiki pracy z głuchoniemymi. Dowiedzieliśmy się między innymi jak zwracać na siebie uwagę osoby głuchej, czym się różni polski język migowy od systemu językowo-migowego oraz jak zamigać „dziękuję” czy „przepraszam”. Później Tomek pokazywał sprzęt surwiwalowca, od busoli po krzesiwo, czym wywołał u mnie chęć pobiegnięcia do najbliższego sklepu turystycznego, albo chociaż zebrania odrobiny brzozowej kory na podpałkę…

Już nie mogę doczekać się kolejnego wyjazdu. Jestem pełen podziwu dla uczestników, organizatorów i wolontariuszy – jesteście żywym przykładem na to, że chcieć to móc. Do zobaczenia na następnym szlaku!

Adam Klimont

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

4 + piętnaście =